Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ciężko ci to przyszło, kobieto! — Wyrwało się mimowoli Miti,
— Puść mnie! — przerwała Katia, — przyjdę może jeszcze, ale teraz ciężko mi.
Wstała i poszła ku drzwiom, ale nagle cofnęła się, wydając głośny okrzyk. Na progu stała Grusza, która weszła już od chwili, Katia porwała się do wyjścia, przechodząc jednak obok Gruszy, przystanęła chwilkę, blada jak ściana i szepnęła cicho:
— Przebacz mi!
Grusza patrzyła na nią w milczeniu, poczem rzekła jadowitym głosem.
— Złe jesteśmy obie, ja i ty, matko, gdziebyśmy tam sobie mogły przebaczać, ale ocal go, a modlić się będę za ciebie przez całe życie.
— Bądź spokojna, oswobodzę go, — odparła Katia i wybiegła szybko z pokoju.
Dymitr był w rozpaczy.
— Jak mogłaś! jak mogłaś odmówić jej przebaczenia, kiedy się sama do ciebie zwróciła, — wołał do Gruszy.
— Daj pokój, nie masz prawa robić jej wyrzutów, — upominał go Alosza. — Nie mówiła tego z serca, a tylko przez pychę, — broniła się Grusza.
— Niech zresztą uratuje ciebie, a wtedy wszystko jej daruję.
— Alosza! idź za Katią, — nalegał Mitia, — powiedz jej, już sam nie wiem co...
— Biegnę bracie, wieczorem wrócę tu.
Alosza dogonił wkrótce Katarzynę.