Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— Brat nie wiedział, że ona przyjdzie — upewniał ją.
— Dobrze, już dobrze, nie mówmy już o tem.
Katarzyna przerwała szybko, po chwili dodała z oczyma, błyszczącemi od gniewu.
— Nie! przed tą kobietą nie potrafię się czuć winna. Dobrze zrobiła, że mi nie chciała odpuścić, lubię ją za to.

***

Nadszedł wreszcie dzień wyprowadzenia więźniów na Sybir; oprócz Dymitra, odbyć miało tę drogę dwóch jeszcze przestępców, skazanych także na 20 lat ciężkich robót. Alosza pobiegł od rana do bram więzienia. Z wielką trudnością otrzymał pozwolenie widzenia się z Mitią.
Grusza była już z nim.
— Bracie mój! — zawołał Mitia, — człowieku Boży! witaj mi. — Był on w stanie dziwnej egzaltacyi, twarz miał rozjaśnioną wielką radością.
— Czuję, — mówił, — że potrafię teraz wszystko znieść, nawet tam, na Syberyi, zresztą — dodał patrząc na Gruszę, — mogę i uciec, jeżeli tego koniecznie chcą. — Powiedział ostatnie słowa tonem, który dziwnie wstrząsnął Aloszą, było w tem zdaniu się na wolę innych coś z obojętności konającego. Zdawał się być zupełnie oderwanym od życia i patrzył się na nie, jak na coś zupełnie sobie obcego.
— Takie mi rzeczy mówi! — zawołała Grusza gwałtownie, — ucieknie, jeżeli tego chcą, jemu