Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

Alosza ruszył ramionami.
— Przepraszam cię, Katarzyno Iwanówno, czyż nie rozumiesz tego sama, że człowiek, który chce prowadzić innych, musi być i sam nieskazitelny? Nie chcę, żeby mówiono o mnie, Aleksy Karamazow jest złodziejem, bo ukradł wolność swego brata. Muszę ponieść odpowiednią karę, lub też otrzymać przebaczenie, a wtedy dopiero czuć się będę wolnym od winy. Zresztą, nie troszcz się o mnie, siostro, i nie wzywaj obrońcy, bronić się będę sam, już wiem, co powiem.
Pani Chachłakow odwiedziła także więźnia, obsypując go gradem pytań i pełnych zachwytu wykrzykników.
— Aleksy Fedorowiczu, — wołała, — ciebież to widzę w tem miejscu zbrodni i kary? Jakież to wzniosłe to, co zrobiłeś, gdybym ja była sędzią, wyznaczyłabym ci nagrodę. Ty, który zbawiasz wszystkich, ocal mi córkę, westchnij za nią do wszystkich świętych. Czy przynajmniej pojedziesz do kopalni złota?
— Kogóż to wysyłasz tam, mamo — zabrzmiał w korytarzu przenikliwy głosik Lizy.
— Ach Boże! zapomniałam. To Liza, musiałam ją tu przywieźć. Choruje, od kiedy cię uwięziono. Czy wiesz, Aleksy Fedorowiczu, jeżeli nie zmieniłeś zamiarów, oddaję ci ją teraz z matczynem błogosławieństwem. — Mówiąc to, pani Chachłakow zrobiła gest patetyczny. Alosza posunął się ku drzwiom na spotkanie Lizy, która śmiała, się jak zwykle, chociaż w głosie jej czuć było łzy.