Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak się masz, droga Lizo — rzekł Alosza.
— Droga Lizo, ośmiela się mówić mi droga. Zrobiwszy to, co zrobił.
— Mówiłem ci przecie — rzekł poważnie Alosza, — że w sprawach ważnych radzić się będę tylko własnego sumienia. Zresztą, bądź spokojna, wyjdę zwycięsko z tej próby.
Proces Aloszy odbył się w zupełnie innych warunkach, niż Dymitra. Kochano go w całem mieście tak, jak niecierpiano tamtego i każdy pragnął jego uwolnienia. Prokurator nawet sformułował zupełnie inaczej akt oskarżenia, kładąc silny nacisk na mistyczny umysł oskarżonego, który działać mógł pod wpływem wyższych praw moralnych.
„To także Karamazow, panowie — mówił on — tylko, że rodowa namiętność skierowała się u niego ku dobru i stała się tą wiarą, która góry przenosi”. Mówił i dalej w tym duchu, a gdy skończył, oklaskom nie było końca.
Przewodniczący zadał Aloszy zwyczajne pytanie, czy ma co powiedzieć na swoją obronę?
Myślano zaś powszechnie, że oskarżony nie zabierze wcale głosu i ograniczy się, jak zwykle, do słodkiego skinienia głową. Wbrew jednak temu przypuszczeniu, Alosza powstał i chciał przemówić.
W sali uciszyło się natychmiast. Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. Wszystko jednało mu ogólną sympatyę. Młodość jego, piękna twarz, szlachetna postawa, poświęcenie dla brata. Kobiety ocierały łzy na myśl, że mógł być skazany na ciężkie roboty.