Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie chcę się bronić — rzekł spokojnie Alosza — i niczego się nie zapieram, ukradłem wolność dla mego brata, który padł ofiarą pomyłki sądowej, o co zresztą nikogo nie obwiniam. Nie będę próbował udowadniać jego niewinności, bo teraz już zapóźno i nie uwierzylibyście mi; nie żałuję zresztą mego czynu, czuję się jednak w obowiązku wyznać wam, że oddałem się dobrowolnie w ręce wasze, bo gdybym chciał, mógłbym był uciec wraz z bratem moim; chciałem jednak dać wam sposobność wymierzenia jeszcze raz sprawiedliwości, bo wiedzcie o tem, że, potępiając mnie, potępicie powtórnie mego brata; jeżeli zaś uwolnicie mnie od oskarżenia, dowodzić to będzie, że i brata mego macie za niewinnego; zawinił on jedynie myślą, a raczej słowem, bo rzucał groźby przeciw ojcu, groźby, którychby nigdy nie spełnił, które jednak były grzechem. Za grzech ten chyba został dostatecznie ukarany publicznem upokorzeniem i niesłusznym wyrokiem.
Wszyscy, którzy pośrednio lub bezpośrednio tu zawinili, ponieśli już karę. Prawdziwy morderca zbrodnię swoją opłacił życiem, brat mój, Iwan, czysto duchową winę odpokutował chwilowem, mam nadzieję, obłąkaniem, sądzę więc, że wasze poczucie sprawiedliwości jest już dostatecznie nasycone.
Co do mnie, poddam się bez szemrania waszemu wyrokowi i przyjmuję go z góry, bez względu na to, jak wypadnie.
Gdy umilkł, ogólne wzruszenie ujawniło się milczeniem, przerywanem łzami.