Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

charmant, idziesz jutro bronić brata i oddajesz się w ofierze. Prawdziwie po rycersku.
— Milcz, bo rózgami cię oćwiczę!
— I owszem, bij, ucieszy mnie to nawet, jako materyalny dowód mego istnienia; widma nie można przecież ćwiczyć rózgami. Chociaż żart na stronę, wolałbym, żebyś postępował ze mną trochę delikatniej, a ty ciągle: „głupcze! lokajska duszo!” Co za wyrażenia!
— Łając ciebie, łaję przecież samego siebie — zaśmiał się znowu Iwan. — Bo ty, to ja, tylko z inną mordą. Mówisz poprostu to tylko, co ja myślę, i nie możesz mi powiedzieć nic nowego.
— Jeśli wpadam na jedne z tobą myśli, to przynosi mi to tylko honor i zaszczyt — przemówił gość z dystynkcyą.
— Tylko, że wybierasz najwstrętniejsze i najgłupsze z moich myśli, zwłaszcza najgłupsze. Głupi jesteś i podły. Nie zniosę dłużej twego widoku. Co robić? co robić? — zgrzytnął zębami Iwan.
— Przyjacielu, jestem dżentelmenem i chcę być odpowiednio traktowany — rzekł gość tonem pojednawczym i dobrodusznym. — Ubogi jestem, no i nie powiem, żeby bardzo uczciwy, w świecie uważają mnie ogólnie za upadłego anioła. Dalibóg, nie mogę sobie wyobrazić, jakim sposobem mogłem kiedykolwiek być aniołem. Jeżeli byłem nim, to w każdym razie tak dawno, że mogłem już o tem zapomnieć. Obecnie chodzi mi tylko o moją reputacyę przyzwoitego człowieka i staram się być przyjemnym. Tu, na ziemi, oczer-