Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

kozła ofiarnego i polecono prowadzić na tym świecie dział krytyki; istna komedya. Pragnąłbym dla siebie nicości, a tu każą mi żyć. „Żyj”, mówią, bo gdyby na świecie wszystko się działo dobrze, to, właściwie, nicby się nie działo, a trzeba przecie, żeby się coś działo. Ot, i służę tak, z musu, pobudzam do złego wbrew własnej woli, a z tego powstaje ruch i życie.
Komedya, którą ludzie biorą na seryo i w tem właśnie tkwi tragizm. Cierpią, oczywiście, z tego powodu, ale zato żyją, żyją realnie, nie w wyobraźni tylko, bo cierpieć, to żyć.
I cóżby to było za życie, gdyby nie było cierpienia. Ogólne zadowolenie przerodziłoby się wkrótce w jakiś nieustanny, obrzędowy hymn. Święte to, ale nudne. Ja tylko jeden nie żyję, mimo, że cierpię. Jestem widmem życia, które postradało już świadomość początku swego i końca, i nie zna nawet własnego imienia. Śmiejesz się? nie, nie śmiejesz się, a gniewasz, ty się wiecznie dąsasz i pożądasz wciąż rozumu, ja zaś oddałbym chętnie całe to nadgwiezdne życie i wszystkie jego zaszczyty i honory, bylebym mógł choć raz wcielić się w postać siedmiopudowej przekupki i wierzyć w to, w co ona wierzy.
— Więc tak bardzo potrzebujesz wiary? — zaśmiał się Iwan.
— Pytasz mię o to seryo?
— Mówże! mów! wierzyć? czy nie wierzyć?
— Dalibóg, nie wiem, gołąbku, to jedno mogę ci szczerze powiedzieć.
— Nie wiesz, nawet ty nie wiesz! To nie-