Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

tych samych praw, słowem, wiecznie to samo, a z tego wszystkiego wypływa tylko wiekuista, najnieprzyzwoitsza w świecie nuda.
— No, a cóż z tamtym się stało, gdy doszedł?
— Zaledwie wstąpił do raju, nie przebywszy tam nawet dwóch sekund, podług swego ziemskiego zegarka, który przechował w kieszeni. Nikt mu nie chciał z początku ręki podawać. Tak odrazu, czysto po rosyjsku, przeskoczył w jednej chwili od ateizmu do bezwzględnego wstecznictwa.
Prawdziwa rosyjska natura.
To wszystko, widzisz, jest legenda, podaję ci ją tak, jak mi ją powtarzano. Poweźmiesz ztąd wyobrażenie o pojęciach, jakie panują u nas pod tym względem.
— Już wiem! — zawołał nagle Iwan z dziecinną radością, jakby sobie naraz coś przypomniał. — Ja sam wymyśliłem tę anegdotę o kwadrylionie kilometrów. Byłem wtedy jeszcze w gimnazyum i miałem lat siedemnaście, opowiedziałem ją jednemu memu koledze, nazwiskiem Korowkin. Było to w Moskwie. Bardzo charakterystyczna anegdota. Zapomniałem o niej zupełnie, ale teraz przypomniałem sobie, to znaczy, że nie ty mi ją opowiedziałeś.
A zatem nie istniejesz, niema cię całkiem, jesteś tylko moim snem.
— Gwałtowność, z jaką mnie odrzucasz, dowodzi tylko, że, bądź co bądź, wierzysz we mnie — rzekł dżentelmen ze śmiechem.
— Ani odrobiny, ani na setną część ułamka nie wierzę w ciebie.