kiemu. — Na świecie nie byłoby żadnych stron ujemnych, a skutkiem tego znikłoby wszystko, nawet gazety i dzienniki, bo któżby je wtedy prenumerował.
Wiem, że ostatecznie i ja pogodzę się z koniecznością, odbędę swój kwadrylion i tajemnicę odkryję. Zanim to jednak nastąpi dąsać się muszę i spełniać moje przeznaczenie, gubiąc tysiące, dla zbawienia jednego. — Ile n. p. trzeba było zgubić dusz, splamić uczciwych reputacyi, aby otrzymać jednego sprawiedliwego Joba, z powodu którego oszukano mnie tak haniebnie przed laty.
Słowem, póki się wszystko nie wyjaśni muszą być na świecie dwie prawdy, jedna jakaś ich, zupełnie mi nieznana, druga moja własna, — a niewiadomo jeszcze która lepsza. — Ty śpisz?
— Jeszcze by też! — zgrzytnął Iwan.
Pozbierałeś wszystko, co było we mnie najgłupszego, co odrzuciłem już dawno, jako przeżyte, niepotrzebne i podajesz mi to teraz jako nowość.
— Cóż to? jeszcze ci nie dogodziłem? myślałem, że cię przynajmniej wezmę na literaturę, bo przecież niektóre zwroty udały mi się znakomicie, a tu widzę i to ci nie do smaku. — Zkąd że ten sarkastyczny ton á la Heine? — Czyż nie miałem słuszności?
— Nie, nie miewałem nigdy takich lokajskich myśli; jakim sposobem dusza moja zrodzić mogła takiego, jak ty, fagasa?
— Przyjacielu, znam przecież pełnego nadziei
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.