Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

w garnitur świeży, jak z igły, sprowadzony umyślnie z Moskwy, śnieżnej białości koszulę i czarne rękawiczki. Wszedł do sali swymi metrowymi krokami, patrząc nieruchomo przed siebie i usiadł na przeznaczonem sobie miejscu. Za nim postępował obrońca jego, słynny Fetiukowicz, za którego wejściem cichy smer podziwu przebiegł po sali. Ów Fetiukowicz był to długi chudy człowiek, na długich chudych nogach, z niesłychanie długimi i cienkimi palcami. Cerę miał ziemistą, włosy krótko ostrzyżone, na wąskich jego wargach igrał nieustannie sardoniczny uśmiech. Twarz miałby nawet sympatyczną, gdyby nie oczy małe i bez wyrazu, osadzone bardzo blisko siebie, i przedzielone tylko cieniutką kreską wydłużonego wąskiego nosa. Wogóle fizyonomia ta miała w sobie coś uderzająco ptasiego. Był ubrany równie wykwintnie, jak podsądny, we fraku i w białym krawacie.
Na pierwsze pytanie, zadane sobie, kim jest? i jak się nazywa? Mitia odpowiedział dziwnie głośno, aż przewodniczący poruszył się niecierpliwie i spojrzał na niego ze zdziwieniem. Odczytano listę świadków. Okazało się, że brakuje czterech, Mjusowa, pani Chachłakow, Maksymowa i wreszcie Smerdiakowa, o którego samobójstwie dowiedzano się dopiero w tej chwili. Usłyszawszy tą wiadomość, Mitia zawołał ze swego miejsca:
— Pies był! i zginął jak pies.
Przewodniczący przywołał go surowo do porządku, zapowiadając, że w razie, gdyby podobny wybryk się powtórzył, zmuszony będzie użyć przeciw oskarżonemu jaknajsurowszych środków.