Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

— Biedny młodzieniec nie zasłużył jednak na los, — przemówił wśród badania, — bo od dzieciństwa okazywał dobre i czułe serce. Ale, jak mówi ruskie przysłowie: „lepiej dwa rozumy, niż jeden” (staruszek lubił bardzo przytaczać rosyjskie przysłowia, które zwykle przekręcał).
— No i cóż te dwa rozumy? — nalegał niecierpliwie prokurator, słuchający niechętnie naiwnych wywodów starego doktora.
— A tak właśnie mówię, dobry jest jeden rozum, jeszcze lepiej dwa, ale do tego biedaka nikt nie przyszedł z rozumnem słowem, a jego własny rozum powędrował gdzieś „spazieren”.
— Jak to powędrował?
— Tak, gdzieś zawędrował, że się mu zupełnie zgubił, ztąd i wszystko poszło, a dobre było z niego dziecko. Pamiętam go ot takim pędrakiem, jak biegał boso w porteczkach na jednej szelce, w domu ojca, gdzie nikt o niego nie dbał.
Przyszło mi wtedy na myśl, czyby nie kupić chłopcu funt tego, co to dzieci tak lubią... Jakże się to po rosyjsku nazywa, — pytał doktór rozłożywszy ręce. — Takie, co to na drzewie rośnie i obijają to, a potem zbierają.
— Jabłka może?
— O nie, nie, jabłka to się na dziesiątki kupuje, a nie na funty. To takie drobne, co się do ust wkłada, a potem trrach!
— Orzechy?
— Aha, tak, tak, orzechy.
Więc przyniosłem mu funt orzechów, bo trzeba wiedzieć, że temu dziecku nikt nigdy nic