go, pytając go, czy rzecz miała się tak, jak to brat jego opowiada. Mitia potwierdził to w zupełności, dodając, że uważa to właśnie za największą hańbę swego życia, że, mając przy sobie te pieniądze, oddać ich nie chciał i wcale nie oddał, przez co stawał się złodziejem w oczach Katarzyny Iwanówny.
— Alosza powiedział prawdę, Bóg ci zapłać, Alosza — zakończył zeznanie swoje Mitia.
Zeznanie Aloszy było rzeczywiście nadzwyczaj ważne, dawało ono jedyny materyalny dowód, a przynajmniej nadzieję dowiedzenia istnienia tych półtora tysiąca, zaszytych w woreczku.
Dowodziło to, że oskarżony nie kłamał, utrzymując jeszcze przy pierwszem śledztwie, że pieniądze te miał przy sobie. „Jak mogłem o tem zapomnieć”? — powtarzał sobie wciąż w duchu Alosza.
Przyszła nareszcie kolej na Katarzynę Iwanównę.
Za jej wejściem niezwykły ruch zapanował w sali. Kobiety przykładały do oczu lornetki, mężczyźni wstawali z miejsc, aby ją lepiej widzieć. Wszyscy opowiadali później, że, ujrzawszy ją, Mitia zbladł jak chusta.
Katarzyna ubrana była czarno. Zbliżyła się do trybunału skromnie i jakby nieśmiało. Twarz jej nie zdradzała wzruszenia, ale w czarnych jej oczach, gorejących posępnym blaskiem, widać było stanowczą decyzyą. Wyglądała przedziwnie pięknie.
Przemówiła cicho, ale wyraźnie, tak, że
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.