Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

wiedzi jej były nerwowe, a zachowanie się nierówne.
Chwilami unosiła się gniewem, lub siliła się na rozmyślną trywialność, to znów w głosie jej dźwięczała rzewna nuta, jakby żalu i skruchy.
Na zapytanie o stosunek jej do Fedora Pawłowicza, odpowiedziała niecierpliwie:
— Głupstwo to wszystko, czy to moja wina, że się we mnie zakochał?
Po chwili jednak dodała:
— Tak, to moja wina, ciągnęłam ich obu do siebie, ot tak, dla śmiechu, i przezemnie to wszystko się stało.
Gdy zaczęto ją badać o Samsonowa, rzuciła się wyzywająco:
— Co komu do tego, jak z nim żyłam? To był mój dobroczyńca, wziął mnie bosą, biedną, wtedy, gdy mnie własna rodzina na bruk wyrzuciła.
Przewodniczący zwrócił jej uwagę, że należy odpowiadać na pytania, poczerwieniała wówczas, a oczy jej błysnęły gniewem.
— Pakietu z trzema tysiącami nie widziałam, — mówiła dalej — chociaż ten zbrodniarz opowiadał mi, że Fedor Pawłowicz przygotował dla mnie ten podarek, ale to głupstwo, nie byłabym nigdy do niego poszła.
— Kogo pani nazywa zbrodniarzem? — pytał prokurator.
— A wiadomo, że służącego Smerdiakowa, tego, który zabił swego pana, a wczoraj się powiesił.
Oczywiście, zażądano od niej dowodów, na