Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

Wykupuje więc zastawione u Perchotina pistolety i postanawia roztrwonić w jeden wieczór okupione morderstwem pieniądze. Pieniądze te potrzebniejsze mu są teraz bardziej, niż kiedykolwiek. Karamazow ma przecież zginąć! Niechże to stanie się tak, aby świat cały o tem wiedział, a ludzie długo pamiętali. To także czysto po naszemu. Myśmy przecie poeci. Umiemy spalić się na popiół, podpalając z obu końców pochodnię życia naszego. Hej! do niej lećmy! myśli Karamazow, do niej! do miłej! Wyprawić ucztę, jakiej świat nie widział, a potem skonać u jej stóp. Tak! skonać tam, wśród pijanych okrzyków, wśród dzikich pląsów cygańskich roztrzaskać sobie czerep w jej oczach. Niech popamięta Dymitra Karamazowa! Pożałuje go może, wspomni czasem. A było w tem jeszcze, panowie, coś innego, coś, czego żaden człowiek w sobie zagłuszyć nie zdoła. Głos sumienia, gorące wyrzuty. Pistolet zaradzi wszystkiemu — zmaże grzechy, uspokoi i wywalczy mu dobrą pamięć u kochanki. Czy myślał w owej chwili Karamazow o tem, co czekać go może tam, na drugim brzegu? Wątpię, aby był zdolny do tych hamletowskich refleksyi. Tak, panowie, Europa ma Hamletów, my, jak dotąd, samych tylko Karamazowów.” Tu przytoczył Hipolit Kiryłowicz mnóstwo słów, gestów, faktów, które dowodziły krzycząco winy obwinionego. „Ten człowiek nie wystrzegał się już i zdradzał się sam co krok. I pocóż się miał wystrzegać, kiedy i tak życie było już dla niego skończone. Przyznawał się też prawie otwarcie. Wszakże wołał do wiozącego go chłopaka: „A czy wiesz, że wieziesz