Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

reczek taki nigdy nie istniał). Układając tę wersyę, obwiniony czuje bezwątpienia sam całą jej błahość, ale, uchwyciwszy się jej raz, jako deski ratunku, trzyma się jej wytrwale, dodając rozmaite romantyczne szczegóły, które mają przyczynić jej prawdopodobieństwa. Ale sąd śledczy ma i na to swoje znane sposoby i zadaje oskarżonemu niezmiernie proste, mało znaczące na pozór pytanie. Z czego uszyty był ten woreczek? Drobiazg, dzieciństwo, a jednak, gdyby oskarżony był w stanie dowieść, pokazać strzępek jakiś z którego wykroił ten mały kawałek płótna, byłby ocalony. On jednak plącze się w odpowiedziach. „Z koszuli oddarłem” powiada najpierw, ależ w takim razie koszula taka musiałaby się znaleźć w jego kuferku, w komodzie, szafie. „Nie pamiętam zresztą” dodaje, „może z czego innego, z czepka gospodyni, zdaje się.” Ależ to nie jest fakt, panowie, tylko przypuszczenie, a my potrzebujemy faktów. Przecieżeśmy nie szakale, nie łakniemy krwi ludzkiej. Dajcie nam jeden drobny, ale pewny fak, a ja pierwszy odstępuję od oskarżenia.
„Tak jednak, jak dziś rzeczy stoją, sprawiedliwość woła o pomstę i nie możemy w żaden sposób odstąpić od oskarżenia”.
Wreszcie prokurator przeszedł do ostatniej części mowy, a zapalając się coraz bardziej mówił, jak w gorączce. Wspominał wciąż o przelewie krwi, o ojcobójstwie. Powoływał się na nieubłaganą logikę faktów. „Panowie — mówił. — Bez względu na to, co powie za chwilę znakomity nasz kolega, (nie mógł się wstrzymać od chęci popsu-