Pan de Rochemont przysłał na górę służącego z prośbą żeby Elżunia przez niego przysłała klejnoty, które miała po ciotce, służący zawiadomił także, że obiad podany.
Elżunia posłała szkatułkę z klejnotami i zaraz potem sama zeszła na dół, zastała stryja, pokazującego je przyjacielowi. Były to niezmiernie starożytne kosztowności, mające ogromną wartość, ale dziewczynka nie wiedziała o tem, słyszała tylko, że należały do ciotki Klotyldy, i że się w nie ubierała będąc młodą, piękną i pełną życia. Wchodząc do jadalni słyszała stryja mówiącego do przyjaciela:
— Trzeba je umieścić w bezpieczniejszem miejscu muszę o tem pomyśleć.
Przyjaciel pana de Rochemont, dr. Norris, spojrzał na dziewczynkę z zajęciem. Patrzył na nią inaczej jak stryj, czuła to wybornie, poważnie, a zarazem łagodnie, kiedy u tamtego zawsze jakiś uśmieszek błąkał się w kącikach ust.
— Może jest dobry bo jest lekarzem — pomyślała Elżunia.
Z rozmowy, którą prowadził ze stryjem dowiedziała się, że ma ogromną praktykę w najuboższych dzielnicach Nowego Yorku, nazywał je Five Pointse Miał tam szpital dla dzieci nędzarzy, które u siebi. leczyć się nie mogły, bo było tam za brudno i za zimno. Mówił o tem tak żywo i sympatycznie, że zainteresował nawet pana de Rochemont.
— Muszę to kiedy z tobą zwiedzić — wyrzekł tenże.
Strona:F. H. Burnett - Klejnoty ciotki Klotyldy.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.