Strona:F. H. Burnett - Klejnoty ciotki Klotyldy.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzymam cię za słowo, odpowiedział dr. Norris. Potrzebni są tacy ludzie jak ty, młodzi, bogaci, i bez zajęcia którzyby czas swój mogli poświęcić ulżeniu nędzy. Zawiozę cię tam.
— Tylko nie przed obiadem — zawołał pan Rochemont — nie smakowałby mi napewno po takiej przejażdżce.
— Choćby bez obiadu — rzekł doktór z uśmiechem — masz ich zbyt wiele, jeden możesz poświęcić.
— Elżunia pości za nas oboje — zaśmiał się stryj Bertrand — ja głosuję za jedzeniem, innego dnia możemy tam pojechać,
Elżunia nic prawie nie jadła, opowiadanie dr. Norrisa wstrząsnęło nią do głębi, nigdy jeszcze nie słyszała o takiej nędzy, w jej wiosce nie zdarzały się podobne rzeczy. Opowiadający spoglądał na nią od czasu do czasu czując spojrzenie jej smutnych oczu na sobie, a nie znając szczegółów jej wychowania, dziwił się co ją robiło taką poważną i odmienną od wszystkich młodych dziewcząt.
— Czy myślisz że ona się czuje szczęśliwą? — zapytał pana de Rochemont, kiedy Elżunia opuściła jadalnię i zostali sami, paląc cygara.
— Szczęśliwą? Mój drogi, siostra moja uczyła ją od dzieciństwa, że szczęścia niema na świecie, że życie należy poświęcić miłosierdziu, i zaparciu siebie, więc ona wcale nie pragnie szczęścia. Mówiłem ci kiedyś, że chce cały swój majątek oddać ubogim, ręczę, że po twojem dzisiejszem opowiadaniu powzięła zamiar oddania go na Five Points.