Tymczasem Elżunia klęczała przed swoim ołtarzykiem i modliła się gorąco.
— Święci mię natchną co mam robić — myślała i długo, długo szeptała pacierze, aż po północy zmęczona i śpiąca położyła się do łóżka. Spać jednakże nie mogła, bo jej żadna szczęśliwa myśl nie przyszła jakby pomódz ubogim. Nagle zerwała się z łóżka. „Klejnoty po ciotce Klotyldzie są moją własnością, mogę je sprzedać i niema w tem nic złego, przeciwnie, ciotka pochwaliłaby taki z nich użytek, wszakże mi nieraz opowiadała o świętych mężach i niewiastach, którzy własne suknie oddawali ubogim. Trzeba to zrobić. Ale jak? Ile to wymaga odwagi! Najpierw wyszukanie kupca, a potem ubogich, którzy najpilniej potrzebują pomocy. „A co stryj powie kiedy się dowie o wszystkiem?” Ale myślała dalej Elżunia czy święci męczennicy nie znosili największych prześladowań? Wszyscy z uśmiechem szli na męki, i ja zniosę gniew stryja.
Zasnęła wreszcie ukołysana temi myślami, a jej twarzyczka przybrała wyraz tak słodkiego smutku, że pokojówka przyszedłszy ją obudzić nazajutrz zrana stanęła nad łóżeczkiem i przyglądała jej się z politowaniem.
Obudziła się dość późno, mimo to dzień wydawał jej się nieskończenie długim, a zdecydowała, że wyjdzie dopiero plan swój wykonać, kiedy się ściemni, że poszuka sklepu jubilera, i tam, zdawało jej się, zaraz klejnoty sprzeda.
Nie miała wyobrażenia o trudnościach, jakie ją przytem mogą spotkać, ale czuła się zaniepokojoną niezmiernie.
Strona:F. H. Burnett - Klejnoty ciotki Klotyldy.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.