Pokojówka jej wyszła z domu, pan de Rochemont był na proszonym obiedzie, mogła więc opuścić mieszkanie nie zwróciwszy niczyjej uwagi. To też kiedy zapalono latarnie na ulicach, ubrała się, wzięła szkatułkę z klejnotami i cichutko zszedłszy ze schodów — wyszła z domu.
Dziwne uczucie strachu ogarnęło ją, gdy zwłaszcza znalazła się na ożywionej ulicy wielkiego miasta po raz pierwszy sama jedna. Kłopotała się tem, że zwraca uwagę przechodniów, którzy patrzyli ze zdumieniem na młodą dziewczynkę w kosztownem okryciu, bez żadnej opieki o tej porze na ulicy.
Po dosyć długiej wędrówce znalazła nareszcie sklep jubilera, weszła tam z bijącem sercem. Młody człowiek stojący za kantorem, spojrzał na nią z nietajonem zdziwieniem, lecz ona podeszła do niego, a stawiając szkatułkę z klejnotami rzekła nieśmiało:
— Życzyłabym sobie sprzedać to, czyby pan kupił?
Subjekt był tak zdziwiony propozycyą, że musiała żądanie swoje jeszcze raz powtórzyć.
— Przepraszam — odrzekł, ochłonąwszy ze zdumienia, i rzuciwszy okiem na klejnoty — muszę się rozmówić z pryncypałem,
Na uboczu siedział niemłody człowiek, i pisał, subjekt zbliżył się do niego pokazując kosztowności, mówił przyciszonym głosem. Właściciel sklepu wstał podszedł do Elżuni z pudełkiem w ręku, a spojrzawszy na nią uważnie, zaczął oglądać klejnoty.
Strona:F. H. Burnett - Klejnoty ciotki Klotyldy.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.