Strona:F. H. Burnett - Klejnoty ciotki Klotyldy.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem do uszu jej doszły żałosne jęki i płacz dziecka, a przybliżywszy się do wschodów jednego domu, ujrzała coś, jakby stos gałganów, które przy dokładniejszem zbadaniu okrywały jakąś nieszczęsną wychudłą kobietę i dwoje mizernych dzieci.
Kobieta trzymała głowę wspartą na kolanach, a dzieci drżąc z zimna, płakały żałośnie. Elżunia przystanęła, a wszedłszy na schody zapytała kobiety.
— Czego te dzieci płaczą, powiedzcie mi.
Ale ona nie podniosła wcale głowy, dopiero kiedy dziewczynka powtórzyła pytanie, spojrzała na nią i poruszyła się zdumiona.
— Boże litościwy — krzyknęła ostrym i ochrypłym głosem. Co panienka tu robi?
— Przyszłam pomódz biednym — rzekła Elżunia cierpię z nimi, i pragnę im ulżyć. Bogaci powinni ubogich wspierać. Powiedźcie mi dlaczego dzieci wasze płaczą, i dlaczego siedzicie z niemi na mrozie.
Wszyscy, z którymi dziś rozmawiała okazali jej zdziwienie, ale nikt nie był tak zdumiony jak ta kobieta.
— Tu nie dla pani miejsce — rzekła wreszcie, wszyscy tu są pjiani, i mój mąż się upił i wypędził mnie na ulicę z dziećmi, umrą z głodu razem ze mną.
Elżunię przeszły dreszcze, pierwszy raz słyszała coś podobnego.
— Nie — rzekła z mocą — nie umrzecie z głodu zaraz wam przyniosę coś do zjedzenia, i szybko podążyła w stronę sklepiku, koło którego przechodziła nieda-