Strona:F. H. Burnett - Klejnoty ciotki Klotyldy.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

wzór którego ona żyćby pragnęła, wydaje się poprostu śmiesznem. Jakże może powiedzieć mu, że pieniądze wszystkie jakie posiada chciałaby oddać potrzebującym?
— Uczynię to kiedyś — myślała — a tymczasem muszę tylko otrzymać jaką drobną kwotę.
Z tem postanowieniem poszła Elżunia jednego dnia do gabinetu stryja urządzonego z przepychem, lecz zastawszy go w wygodnem fotelu z cygarem w ustach i książką w ręku straciła odwagę, będąc zaledwie w stanie odpowiadać na jego pytania. Podniecona myślą o głodnych i chorych, o mało mu nie padła do nóg z prośbą, aby ją odesłał do Normandyi, ale i na to nie mogła się zdobyć.
Innego dnia wstała raniutko, włożyła swoją kochaną, czarną sukienkę, bo w niej czuła się lepszą, długo modliła się przed ołtarzykiem który sobie sama zrobiła i powzięła stanowczy zamiar rozmówienia się ze stryjem, otrzymała bowiem poprzedniego dnia list od proboszcza z Normandyi zawierający smutne nowiny. We wsi panowała gorączkowa choroba, wino nie obrodziło, obok tego bydło niszczyła zaraza. Za życia panny Klotyldy de Rochemont mieli pomoc, ale teraz? pytanie to zwrócone do Elżuni do niej o pomoc stukano, czuła to dobrze. Całej nocy oka nie zmrużyła; widziała dzieci głodne, starców zmarzniętych, chorych bez pomocy, o Boże! Boże! co robić? Święta Bożego Narodzenia nadchodzą; za życia ciotki Klotyldy były to we wsi święta wesołe, a w tym roku smutek i nędza.
— Muszę iść do stryja, muszę go poprosić o pieniądze — myślała drżąc i blednąc ze strachu — boję