Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

— A jakże! Księżniczka Sara!... Przewracano w głowie temu dziecku, niczem jakiej królewnie!
Gdy, domawiając słów tych, omijała róg stołu, stojącego w kącie, nagle wzdrygnęła się, posłyszawszy głośne, spazmatyczne łkanie, wydobywające się z pod obrusa.
— Cóż tam takiego? — zawołała gniewnie.
Łkanie dało się słyszeć ponownie. Zniecierpliwiona miss nachyliła się i podniosła zwisający brzeg obrusa.
— Jakże ty śmiałaś!... — wrzasnęła. — Co za bezczelność! Wyłaź natychmiast!
Z pod stołu wyczołgała się Becky; czepek miała przekrzywiony, a twarz czerwoną od stłumionego płaczu.
— To ja, prose pieknie łaski jaśnie pani... to ja... — zaczęła się usprawiedliwiać. — Wiem, ze nie powinnam była tego robić... ale ja się, prose pieknie pani, przypatrowałam tej lalce... i przestrasyłam sie, kiej pani wesła... i wlozłam se pod stół.
— Więc byłaś tam przez cały czas i podsłuchiwałaś? — zgromiła ją miss Minchin.
— Nie, prose jaśnie pani — przeczyła Becky, kłaniając się uniżenie. — Nie podsłuchiwałam... ino se myślałam, że będę mogła sie wymknąć, zeby jaśnie pani mnie nie uźrzała... ale mi sie to nie udało, więcem tu ostała... Ja nie podsłuchiwałam, prose jaśnie pani...