słowa... a przecież gdy się komuś oznajmia jakąś nagłą i niespodzianą wiadomość, należy się spodziewać, że posłyszymy choćby jakieś zapytanie... jakiś wyraz bólu...
Nikt prócz Sary nie wiedział — i nie dowiedział się nigdy, co działo się w jej pokoju, gdy wbiegła na górę i zamknęła na klucz drzwi za sobą. Prawdę mówiąc, to i ona sama niewiele mogła sobie przypomnieć ponad to, że chodziła przez czas dłuższy tam i napowrót po pokoju, powtarzając ustawicznie, — głosem, który się jej wydawał jakby zgoła obcym:
— Mój tatuś nie żyje!... tatuś nie żyje!
W pewnym momencie zatrzymała się przed Emilką, spoglądającą na nią ze swego fotelu, i zawołała głosem rozpaczliwym:
— Emilko! czy słyszysz? Czy słyszysz, że mój tatuś nie żyje?... Umarł w Indjach... o tysiące mil od nas!...
Gdy, posłuszna wezwaniu, weszła do pokoju przełożonej, miała twarz bladą i ciemne obwódki dokoła oczu. Usta zacisnęła, jak gdyby pragnęła nie zdradzać się z tem, jak cierpi i co już wycierpiała. Nie była ani trochę podobna do tego różowego motylka, co niedawno w przystrojonej sali fruwał od jednej zabawki do drugiej; przeobraziła się w niedołężną, opuszczoną, prawie niezgrabną dziewuszynkę. Bez pomocy Ma-
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/119
Ta strona została skorygowana.