stare, żelazne łóżko, na którem leżał twardy siennik, nakryty spłowiałą kołdrą. Pozatem znajdowało się tu parę sprzętów, przyniesionych z dołu, gdzie wskutek zniszczenia nie nadawały się już do użytku. Pod oknem w suficie, przez które nie było widać nic prócz podłużnego skrawka szarego nieba, stał czerwony podnóżek, mocno już wytarty od starości. Sara usiadła na nim. Nie miała zwyczaju płakać, więc i teraz nie płakała, tylko położyła na kolanach Emilkę, objęła ją rękoma, przytuliła do niej policzek i tak siedziała bez słowa — bez szelestu — przez czas dłuższy.
Naraz rozległo się ciche stukanie do drzwi — tak ciche i nieśmiałe, że Sara niedosłyszała go początkowo i nawet nie podnosiła się z miejsca; wkońcu drzwi się uchyliły, zlekka, jakby trwożliwie naciśnięte i ukazała się w nich zmizerowana i zasmolona twarzyczka. Była to twarz Becky. Biedna pomywaczka popłakiwała ukradkiem od paru godzin, a ponieważ ocierała łzy fartuchem kuchennym, więc wkońcu jej czoło, powieki i policzki przybrały wygląd zgoła komiczny.
— Ach, panienko, — odezwała się szeptem. — Cy mnie bedzie wolno... czy panienka da mi pozwoleństwo... żebym wesła do pokoju?
Sara podniosła oczy i spojrzała na przybyłą, starając się uśmiechnąć — co jednakże jej się nie udało. Nagle pod wrażeniem tkliwego smutku, bijącego z za-
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/126
Ta strona została skorygowana.