Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/138

Ta strona została skorygowana.

Wówczas Sara dopuściła się postępku niesprawiedliwego: zbolałe jej serce nabrzmiało wielkim gniewem i podszepnęło jej, że najlepiej będzie nie wdawać się w rozmowę z tak głupią istotą.
— Cóż ty sobie myślisz? — ofuknęła ją. — Może ci się zdaje, że jestem szczęśliwa? — I odeszła, nie mówiąc już ani słowa.
Z biegiem czasu uświadomiła sobie, że gdyby nieszczęście nie kazało jej zapomnieć o wielu rzeczach, wiedziałaby o tem, iż biedna, tępa Ermengarda nie zasługiwała na naganę za swą niezręczność i zahukanie. Atoli owa nagła myśl, która nagle przemknęła przez głowę Sary, obudziła w niej nadmierną wrażliwość:
— Wszystkie one jednakie — pomyślała sobie. — Ona nawet nie chce ze mną rozmawiać... bo wie, że inne ode mnie stronią.
Przez kilka tygodni coś jakby odgradzało je od siebie. Gdy przypadkiem spotkały się z sobą, Sara odwracała oczy w inną stronę, a Ermengarda czuła się zbyt skrępowana i zakłopotana, by mogła ją zagadnąć. Czasami mijając się, skinęły sobie wzajem głową, a zdarzało się, że zaniedbały nawet i tego powitania.
— Jeżeli ona woli ze mną nie rozmawiać — myślała Sara, — to i ja będę jej unikała. Miss Minchin nam to ułatwi...
Miss Minchin ułatwiała im to tak wybornie, że wkoń-