Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/139

Ta strona została skorygowana.

cu prawie nie spotykały się z sobą. W owym to czasie zauważono, że Ermengarda jeszcze bardziej zgłupiała i że miała minę osowiałą i nieszczęśliwą. Całemi dniami siadywała na parapecie okna i spoglądała na dwór, nie mówiąc ani słowa. Pewnego razu Jessie, przechodząc koło okna, zatrzymała się i spojrzała na nią zdumiona.
— Czemu płaczesz, Ermengardo? — zapytała.
— Ja... nie płaczę — odpowiedziała Ermengarda zdławionym, niepewnym głosem.
— Ależ płaczesz! — zapewniła ją Jessie. — Właśnie ogromna łza spłynęła ci z koniuszka nosa... a za nią płynie druga...
— A niech sobie płynie! — żachnęła się Ermengarda. — Jestem nieszczęśliwa... więc niech nikt do mnie się nie wtrąca!
To rzekłszy, odwróciła od niej krępe plecy i zakryła sobie twarz chusteczką.
Tego wieczoru Sara później niż po inne dni powróciła na poddasze. Zatrzymano ją przy robocie aż do tej godziny, o której dziewczynki kładły się spać, poczem udała się do pustej sali szkolnej, by odrabiać lekcje. Gdy wyszła na schody, wiodące na strych, zdumiała się ogromnie, widząc jakieś światełko, dobywające się ze szpary pod drzwiami jej pokoiku.