Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

— Ktoś zapalił świecę — pomyślała. — Ale kto? Oprócz mnie nikt tam nie wchodzi.
Istotnie ktoś zapalił świecę; paliła się ona jednak nie w kuchennym lichtarzyku, którego Sara zwykła używać, lecz w takim, jakie znajdowały się w sypialnych pokojach dziewczynek. Ten ktoś siedział na zszarganym podnóżku, a ubrany był w szlafroczek i otulony czerwonym szalem. Sara poznała przybyłą. Była to Ermengarda.
— Ermengarda! — krzyknęła Sara w zdumieniu, graniczącem niemal z przerażeniem. — Ależ ty narażasz się na nieprzyjemności!
Ermengarda stoczyła się z podnóżka i podreptała przez pokój, szurając zbyt wielkiemi na nią pantoflami. Jej oczy i nosek były czerwone od płaczu.
— Wiem, że się narażam... gdyby mnie przyłapano... — odpowiedziała Ermengarda. — Ale ja o to nie dbam... niedbam wcale... Ach... Saro, powiedz mi... co to się stało? Czemu przestałaś mnie kochać?
W głosie jej była jakaś taka dziwna nuta, że Sarę znów coś zaczęło dławić w gardle. Ten ton prostoduszny i serdeczny przypomniał jej dawną Ermengardę, która pragnęła zostać jej „najlepszą przyjaciółką“, i wyraził zgoła co innego, niż zdawało się wyrażać jej zachowanie w ciągu ostatnich kilku tygodni.
— Ja cię kocham — odparła Sara. — Ale widzisz...