szczonem dzieckiem, ale tak kochała swą przybraną matkę, że dla niej zdobyła się na ten wielki wysiłek i zapanowała nad sobą; zresztą wiedziała, że każde miejsce, w którem mieszkała Sara, mogło przemienić się w przybytek piękna i szczęścia.
— Naprawdę nienajgorszy? — szepnęła. — Jak to?
Sara przytuliła ją do siebie i starała się uśmiechnąć.
— Bo widać stąd różne rzeczy, jakich nie ogląda się nigdy tam na dole — odpowiedziała.
— Cóż to za rzeczy? — zapyta Lottie z zaciekawieniem, jakie Sara umiała obudzić nawet w starszych dziewczynkach.
— Kominy na dachu... tak bliskie, że niemal ręką można je dosięgnąć... i dym, który się wije smugami i kłębami wzbija się w niebo... i wróble, co skaczą dokoła i gwarzą z sobą zupełnie jak ludzie... i okna innych poddaszy, z których co chwilę wychylają się jakieś głowy... Tak miło jest myśleć o tych ludziach, kto oni są i co porabiają... I tak tu wysoko, wysoko... jakbym się znajdowała w innym jakimś świecie!
— Oj, chciałabym to zobaczyć! — zawołała Lottie. — Podsadź mnie wgórę!
Sara podniosła ją i postawiła na starym stoliku, poczem obie oparły się o krawędź skośnego okna i wyjrzały na świat.
Kto nie spoglądał z takiej wysokości, ten nawet nie
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/148
Ta strona została skorygowana.