Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/149

Ta strona została skorygowana.

pojmuje, jak niezwykły widok roztoczył się przed oczyma obu dziewczynek. Oto zewsząd rozpościerały się płaszczyzny dachówek, zbiegając ukośnie ku rynnom. Wróble, które miały tu swe siedliska, ćwierkały i skakały wokoło, nie okazując najmniejszej trwogi. Dwa z nich usiadły na szczycie najbliższego komina i kłóciły się z sobą, póki jeden nie podziobał i nie wypędził swego towarzysza. Pobliskie okno strychowe było zamknięte, gdyż sąsiednia kamienica była niezamieszkana.
— Szkoda, że tam nikt nie mieszka — westchnęła Sara. — To okno jest tak blisko, że gdyby tam na poddaszu mieszkała mała dziewczynka, mogłybyśmy z sobą rozmawiać, a nawet przełazić do siebie w odwiedziny... o ilebyśmy się tylko nie bały, że spadniemy z dachu.
Niebo wydawało się tu znacznie bliższe, niż gdy się patrzyło na nie z ulicy. Lottie była oczarowana. Z wysokości okna strychowego pomiędzy kominami wszystko to, co działo się w dole, wydawało się niemal czemś nierzeczywistem. Ledwie się tu wierzyło w istnienie miss Minchin, miss Amelji i sali szkolnej, a turkot kół na ulicy poczytać można było za dźwięk, pochodzący z innego świata.
— Ach, Saro! — zawołała Lottie, przytulając się do jej opiekuńczego ramienia. — Jakże mi się podoba