paka ku ścianie, zapadł się w jakiejś szczelinie pod podłogą i zniknął.
— Wiedziałam, że chciał tę okruszynę zanieść swoim dzieciom — rzekła Sara. — Jestem przekonana, że wkrótce zawrzemy przyjaźń.
W jaki tydzień później, w jeden z tych nielicznych wieczorów, gdy Ermengarda miała sposobność do wymknięcia się na górę, napróżno stukała przez parę minut koniuszkami palców w drzwi pokoiku Sary. W głębi pokoiku panowała taka cisza, że Ermengarda początkowo mniemała, iż Sara już śpi. Naraz ku wielkiemu swojemu zdziwieniu posłyszała jej cichy śmiech oraz następujące słowa, wypowiedziane do kogoś głosem pieszczotliwym:
— No, no! Weź to sobie, Melchizedechu, i wracaj do domu! Już tam żona czeka na ciebie!
Wnet potem Sara otworzyła drzwi — i ujrzała Ermengardę, stojącą na progu i wpatrującą się w nią przerażonym wzrokiem.
— Z kim... z kim rozmawiałaś, Saro? — spytała ją cicho Ermengarda.
Sara wciągnęła ją ostrożnie do pokoju, ale twarz miała jakby uradowaną i rozbawioną.
— Musisz mi przyrzec, że się nie przestraszysz... ani krzykniesz... bo inaczej ci nie opowiem — odpowiedziała.
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/157
Ta strona została skorygowana.