Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/214

Ta strona została skorygowana.

wytrwale, i gdy brudna woda wlewała się w jej dziurawe buciki, a wiatr nieomal zdzierał chudy żakiecik z jej ramion, ona tak gwarzyła z sobą — nie wydając głosu, a nawet nie ruszając wargami:
— Wyobraźmy sobie, że mam na sobie suche odzienie, całe buciki, długi, gruby płaszcz i wełniane pończochy, a w rękach trzymam porządną parasolkę. I przypuśćmy... przypuśćmy, że przechodząc koło piekarni, gdzie sprzedają ciepłe ciastka... znajdę sześć pensów... które nie należą do nikogo... Przypuśćmy, że tak się stanie... Poszłabym do sklepu i kupiłabym sześć ciepłych ciastek i zjadłabym je na poczekaniu...
Niekiedy dzieją się dziwne rzeczy na tym świecie. Rzecz taka zdarzyła się Sarze.
Właśnie, gdy powtarzała słowa powyższe, wypadło jej przechodzić przez ulicę. Błoto było okropne, — tak, iż niemal brnąć w niem musiała. Wprawdzie starała się iść jak najostrożniej, jednakże suchą nogą przejść nie potrafiła. Szukając przejścia, musiała wciąż patrzeć pod nogi, a gdy tak patrzyła — właśnie w chwili dojścia do chodnika — dostrzegła jakiś błyszczący przedmiot, leżący w rynsztoku. Była to drobna moneta srebrna — zdeptana wprawdzie niejedną stopą, mimo to mająca w sobie jeszcze tyle blasku, że można było ją dostrzec. Nie była to wprawdzie sztuka