Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/215

Ta strona została skorygowana.

sześciopensowa, ale najbliższa jej swą wartością — bo czteropensowa.
Za chwilę pieniążek spoczywał już w skostniałej, czerwonej rączce Sary.
— A więc to prawda! to prawda! — szepnęła uradowana dziewczynka, poczem spojrzała na sklep, znajdujący się tuż przed nią.
I czy mi uwierzycie? Była to właśnie piekarnia, a w oknie wystawowem widać było pogodną, dostojną, po matczynemu dobrotliwą kobietę o różowych policzkach, która ustawiała tackę pełną rozkosznych, świeżo upieczonych ciastek — wielkich, pękatych, błyszczących, nadziewanych rodzynkami!
Sarze aż słabo zrobiło się przez chwilę — tak na nią podziałało nagłe zdumienie, widok ciastek oraz rozkoszny zapach ciepłego chleba, płynący z suteren piekarni.
Wiedziała, że nie potrzebuje się wahać, co zrobi ze znalezionym pieniądzem. Przeleżał się on niewątpliwie przez czas dłuższy w błocie, a właściciel jego zatracił się zupełnie w tłumie przechodniów, tłoczących się ulicą przez dzień cały.
— Jednakże pójdę do właścicielki sklepu i zapytam ją, czy czego nie zgubiła — rzekła do siebie, prawda, że głosem niezbyt mocnym. Przeszła więc przez chod-