dużym i małym, czarnookim i niebieskookim, ubranym i nieubranym, zanim nakoniec znaleźli Emilkę.
— Ona musi być inna od innych lalek — mówiła Sara. — Musi przedewszystkiem patrzeć inaczej, tak, jak gdyby słuchała tego, co ja do niej mówię. A u żadnej z lalek nie spotkałam takiego spojrzenia.
Po wielu nieudałych próbach postanowili iść pieszo i przyglądać się kolejno wszystkim wystawom sklepowym, rozkazawszy woźnicy jechać krok w krok za nimi. Minęli ze trzy składy zabawek, nawet nie zachodząc do środka, i już dochodzili do niewielkiego, bynajmniej w oczy nie rzucającego się sklepiku, gdy Sara nagle wzdrygnęła się i ścisnęła mocno ramię ojca.
— Tatusiu! — zawołała. — To Emilka!
Rumieniec wystąpił na jej twarzyczkę, a w zieloniutkich oczętach miała taki wyraz, jak gdyby spostrzegła znajomą sobie dobrze i serdeczną przyjaciółkę.
— Właśnie tu na nas czekała! — rzekła. — Chodźmy do niej.
— Wiesz co, moja droga — odrzekł ojciec — mam wrażenie, że ktoś powinien nas jej przedstawić.
— Dobrze! Ty przedstawisz mnie, a ja ciebie — rzekła Sara. — Ale ja ją poznałam odrazu, ledwo ją ujrzałam... więc może i ona mnie poznała.
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/22
Ta strona została skorygowana.