jących za mostem zwodzonym, wyszłabym na jej powitanie, poczem wydałabym ucztę w sali biesiadnej i przywołałabym minstreli, by śpiewali, grali i opowiadali rycerskie dzieje. Gdy ona przychodzi na poddasze, nie mogę urządzać biesiady, ale za to mogę opowiadać różne historje i ukryć przed nią wszystkie niedomagania i złe strony mej siedziby. Tak musieli postępować w czasach głodowych zubożali właściciele zamków, gdy złupiono i splądrowano ich majętności.
Darzyła więc gościa swego, czem chata bogata: marzeniami, które snuła — widzeniami, jakie się jej jawiły — urojeniami, które były jej radością i pociechą.
— Chciałabym być tak chudą jak ty, Saro — rzekła nagle Ermengarda. — Zdaje mi się, że wychudłaś jeszcze bardziej ostatniemi czasy. Oczy zrobiły ci się takie duże, a przypatrz się, jak wystają ci kości w łokciach!
Sara poprawiła rękaw, który się jej był zsunął.
— Zawsze byłam chuda — odpowiedziała — i zawsze miałam duże oczy.
— Bardzo lubię twoje oczy — rzekła Ermengarda, patrząc w nie z wyrazem serdeczności. — Wyglądają tak, jak gdyby umiały wzrokiem sięgać daleko. Lubię je i za to, że są zielone... choć często wpadają jakby w czarną barwę.
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/242
Ta strona została skorygowana.