łabym zjeść i cały paśtet... ale nawet nie tknęłam go palcem!
Miss Minchin aż zdyszała się od gniewu i od wspinania się na schody. Ów pasztet miał stanowić jej drugą — własną tylko kolację! To też oburzenie jej nie miało granic.
— Nie kłam! — krzyknęła. — Ruszaj mi natychmiast do swego pokoju!
Sara i Ermengarda posłyszały jeszcze jedno zdarzenie, a potem odgłos zdeptanych trzewików, biegnących i potykających się na schodach. Posłyszały, jak Becky wbiegła do pokoju, jak zamykała drzwi za sobą — i odgadły, że rzuciła się na łóżko.
— Mogłabym zjeść i dwa takie paśtety, a dyć nie wzięnam ani kawałecka, — łkała do poduszki. — To kucharka dała ten pastet swojemu policyjonowi.
Sara stała w ciemności pośrodku pokoju, zaciskając zęby, naprzemian otwierając i kurcząc rozpostarte dłonie. Ledwo mogła ustać na miejscu — jednakże nie odważyła się poruszyć, póki miss Minchin nie zeszła wdół i wszystko nie ucichło.
— Ależ to niedobra, okrutna kobieta! — wybuchnęła. — Kucharka sama przywłaszcza sobie różne rzeczy, a potem mówi, że to Becky je kradnie. Ale ona nigdy, nigdy nic nie ukradła... choć nieraz jest tak głodna, że zjada skórki chleba, rzucone do popielnika!
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/245
Ta strona została skorygowana.