czarnej nocy, panującej wokoło na dworze — wobec popołudnia, spędzonego na zabłoconych i mokrych ulicach — wobec niewygasłego jeszcze wspomnienia o straszliwie patrzących, zgłodniałych oczach małej żebraczki: — to drobne, radosne zdarzenie wydało się wręcz czemś czarodziejskiem.
— Nie wiem czemu to przypisać — rzekła, nabrawszy tchu, — ale zawsze, gdy ma mnie spotkać coś najgorszego, zdarza się nagle jakaś odmiana. Zupełnie, jak gdyby jakiś czarodziej wdawał się w tę sprawę.
Pochwyciła Becky i potrząsnęła nią wesoło.
— Nie! nie! nie wolno ci płakać! — zawołała. — Musimy się pośpieszyć i nakryć stół.
— Nakryć stół, panienko? — zdziwiła się Becky, rozglądając się wokoło po pokoju. — A cemze go nakryjewa?
Sara również poczęła się rozglądać.
— Rzeczywiście! — zaśmiała się. — Niebardzo jest czem nakrywać!
W tej chwili ujrzała czerwony szal Ermengardy, leżący na stole.
— O, mamy szal! — zawołała. — Wiem, że Ermengarda się nie obrazi. Zrobimy sobie z niego prześliczną czerwoną serwetę.
Wysunęły stary stół na środek pokoju i nakryły go
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/251
Ta strona została skorygowana.