szalem. Kolor czerwony bardzo ożywił wnętrze pokoju, uczynił je jakby bardziej przytulnem i powabnem.
— Jak pięknie wyglądałby czerwony dywan na podłodze! — zawołała Sara. — Musimy sobie wyobrazić, że on tu leży.
Oko jej jakby z podziwem przebiegło po nagiej podłodze. Dywan — już był rozesłany.
— Jakiż on gruby i miękki! — rzekła Sara ze śmiechem, dobrze znanym jej towarzyszce; to mówiąc podniosła nóżkę i postawiła ją delikatnie na ziemi, jak gdyby stąpała po czemś miękkiem.
— Tak jest, panienko! — odpowiedziała Becky, patrząc na nią z niekłamanym zachwytem. Ona wszystko zwykła była brać serjo.
— A co teraz? — rzekła Sara, stojąc w miejscu nieruchomo i przysłaniając dłonią oczy. — Pomyślę chwilę i poczekam, a pewno mi się ziści, co myślę — dodała łagodnym, ufnym głosem. — Czarodziej powie mi, co trzeba.
Jednem z ulubionych jej urojeń było, że „gdzieś na dworze“ — jak się wyrażała — przebywają różne myśli, oczekujące ludzkiego wezwania. Becky nieraz widywała ją stojącą w takiem oczekiwaniu, wiedziała przeto, że za chwilę ujrzy jej rozpromienione, roześmiane oblicze. Istotnie sprawdziły się jej domysły.
— Już! — zawołała nagle Sara. — Już przyszedł
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/252
Ta strona została skorygowana.