że, że wówczas zakończenie niniejszego rozdziału przedstawiałoby się zgoła inaczej. Albowiem, gdyby spojrzała wgórę, napewno przeraziłaby się tem, coby nagle spostrzegła. A spostrzegłaby tę samą ciemną twarz, przytuloną do szyby i zaglądającą wgłąb pokoju, podobnie jak zaglądała ona nieco przedtem, podczas rozmowy Sary z Ermengardą.
Lecz Sara nie spojrzała wgórę ani razu, tylko siedziała przez dłuższy czas nieruchomo, pogrążywszy w ramionach czarną główkę — jak siadywała zawsze ilekroć starała się ból swój znieść w milczeniu. Potem wstała i ociężałym krokiem powlekła się do łóżka.
— Już nie mogę niczego zmyślać na jawie — rzekła. — Gdy zasnę, to mi się może coś przyśni...
Poczuła nagle takie zmęczenie — zapewne skutkiem głodu — iż przysiadła na brzegu łóżka, goniąc ostatkiem sił.
— Wyobraźmy sobie — mamrotała nieprzytomnie, — że na kominku pali się jasny ogień, sypiący mnóstwem trzeszczących iskierek... Wyobraźmy sobie, że przed niem stoi wygodne krzesło... i że w pobliżu znajduje się mały stoliczek... a na nim ciepła... ciepła kolacja... I wyobraźmy sobie — to mówiąc, nakrywała się cieniuchną kołdrzyną, — że leżę na pięknem, miękkiem łóżku... wśród ciepłych kołder i wielkich, puchem
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/262
Ta strona została skorygowana.