ogień, nad którym wisiał mały imbryk, bulgoczący i syczący wrzątkiem; na podłodze leżał rozesłany czerwony dywan, gruby i ciepły; przed ogniskiem stał składany fotel, zasłany poduszkami, a koło niego mały składany stoliczek, nakryty białym obrusem i zastawiony małym serwisem — były tam opatrzone wieczkami półmiseczki, filiżanka, sosjerka i czajnik; na łóżku była nowa, ciepła pościel oraz powleczona satyną pierzynka; w nogach leżał jedwabny watowany szlafroczek, para puszystych pantofli i kilka książek. Pokój przemienił się w jakąś zaczarowaną krainę — i był zalany miłem światłem, gdyż na stole stała jasno świecąca lampa osłonięta różowym kloszykiem.
Sara siadła, wsparta na łokciu, a oddech jej stał się prędki i nierówny.
— Jakoś to wszystko... nie znika — westchnęła. — Ach, takiego snu jeszcze nigdy nie miałam!
Przez pewien czas nie ważyła się na żaden ruch. Wkońcu jednak odrzuciła kołdry i z pełnym zachwytu uśmiechem stanęła obiema nogami na podłodze.
— Śni mi się... że wychodzę z łóżka — słyszała wyraźnie dźwięk własnych słów. Stanęła na środku pokoju, obracając się zwolna na wszystkie strony. — Śni mi się... że to wszystko nie znika... że jest prawdziwe... Śni mi się, że odczuwam tę rzeczywistość... Wszystko jest zaczarowane... albo sama jestem zacza-
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/265
Ta strona została skorygowana.