postara się utaić swe cuda przed okiem nieproszonych natrętów!
— W każdym razie, cokolwiek się zdarzy — powtarzała sobie Sara przez dzień cały, — cokolwiek się zdarzy, to gdzieś na tym świecie jest jakaś dobra istota, która jest mi przyjacielem... przyjacielem, choćbym nawet nigdy nie dowiedziała się, kto to taki... choćbym nawet nie mogła mu nigdy podziękować... to jednak nie będę już się czuła tak samotną. Och, jakże poskutkowało moje czarnoksięskie zaklęcie!
Pogoda była chyba jeszcze gorsza, niż w dniu poprzednim. Jeszcze gorsze błoto, jeszcze większa wilgoć, dokuczliwsze zimno. Sprawunków było więcej niż w inne dni, a kucharka, wiedząc, że Sara jest w niełasce, odzywała się do niej niebywale szorstko. Ale to wszystko można było uważać za drobnostkę, gdy się miało w pamięci owego czarodzieja, który wszak niedawno stwierdził, iż potrafi być prawdziwym przyjacielem. Sara czuła się pokrzepioną przez wczorajszą kolację, wiedziała, że będzie spać ciepło i wygodnie, a choć przed wieczorem zaczął jej głód dokuczać, czuła, że potrafi wytrzymać aż do rana, kiedy już z pewnością dadzą jej śniadanie. Późno już było, gdy pozwolono jej udać się na górę. Otrzymała rozkaz, że musi pozostać do dziesiątej godziny w sali szkolnej
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/277
Ta strona została skorygowana.