z nad książki, spostrzegła, że i Becky szmer ten musiała posłyszeć — gdyż zadarła głowę do góry i nadsłuchiwała z niepokojem.
— Coś tam łazi, prose panienki! — szepnęła.
— Tak jest — odpowiedziała Sara z namysłem. — Tak coś zaszeleściło, jakby jakiś kot usiłował wejść na poddasze.
Wstała z krzesła i podeszła do okna. Szmer, który słyszała, przypominał lekkie skrobanie. Sara naraz uprzytomniła coś sobie — i roześmiała się. W pamięci jej stanął mały, zabawny intruz, który już raz wtargnął na to poddasze. Właśnie tego dnia popołudniu widziała go, jak z miną niepocieszoną siedział na stole przed jednem z okien sąsiedniej kamienicy.
— A nuż to małpka znowu uciekła? — szepnęła ucieszona. — O gdyby tak było!
Stanęła na krześle, z wielką ostrożnością podniosła okno i wyjrzała na dwór. Dzień był śnieżysty — a na śniegu pokrywającym cały dach, tuż nieopodal kuliła się mała, dygocąca postać, której drobna, czarna twarzyczka zmarszczyła się żałośnie na widok Sary.
— To małpka! — zawołała Sara. — Wymknęła się z poddaszu, gdzie mieszka Laskar, i przyszła tutaj, zwabiona światłem.
Becky podbiegła ku oknu.
— Czy panienka wpuści ją do pokoju? — zapytała.
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/289
Ta strona została skorygowana.