Pan Carrisford siedział w swym wielkim fotelu, a jego faworytka Janet zajęła miejsce na podłodze koło niego. Nora usadowiła się na jednym z podnóżków, o Donald wskoczył na łeb tygrysi, wznoszący się ponad rozpostartą na ziemi skórą tego zwierza, i jeździł na nim dość hałaśliwie.
— Nie rób takich krzyków, Donaldzie — upomniała go Janet. — Gdy przychodzisz w odwiedziny do osoby chorej, nie powinieneś jej zabawiać głosem tak przeraźliwym. Proszę pana, czy on nie bawi się zbyt głośno?
Pan Carrisford poklepał ją po ramieniu.
— Nie, nie — odpowiedział. — Niech się bawi. To mnie odrywa od smutnych myśli.
— Właśnie się uciszam — wrzasnął Donald. — Będziemy się wszyscy sprawowali cicho, jak myszki.
— Myszki nie robią takiego hałasu! — zauważyła Janet.
Donald zrobił sobie uzdę z chusteczki do nosa i jął podskakiwać na karku tygrysim, jak na koniu.
— Owszem, zrobiłyby taki hałas, gdyby ich było dużo... naprzykład tysiąc — odpowiedział z wesołym uśmiechem.
— O, chyba pięćdziesiąt tysięcy! — rzekła Janet z minką surową; — a my powinniśmy się zachowywać tak cicho, jak gdyby tu była tylko jedna myszka.
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/293
Ta strona została skorygowana.