Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/319

Ta strona została skorygowana.

I rozwinęła list przed ich oczyma, chcąc pokazać, jaki był długi.
— Od Sary? — wrzasnęły chórem dziewczynki.
— Gdzież ona przebywa? — przekrzyczała Jessie inne dziewczynki.
— W sąsiedniej kamienicy — odparła Ermengarda równie powoli, — u pana z Indyj.
— Gdzie?... Gdzie?... Czy ją odprawiono?... Czy miss Minchin wie o tem?... Czy o to był ten hałas?... Co napisała?... Opowiadaj? Opowiadaj!
Powstała istna wieża Babel. Lottie zaczęła płakać żałośnie.
Ermengarda cedziła każde słowo, jak gdyby rozpamiętywając to, co w owej chwili wydawało się rzeczą najważniejszą i wyjaśniającą wszystko.
— Kopalnie diamentów były prawdą... istniały rzeczywiście!
Oczy i usta słuchaczek otwarły się szeroko.
— Tak, były naprawdę! — powtórzyły, przynaglając głos. — Tylko, że zdarzyła się jakaś omyłka, a pan Carrisford myślał, że są zrujnowani.
— Któż to jest ten pan Carrisford? — krzyknęła Jessie.
— Ten pan, co przyjechał z Indyj. Kapitan Crewe też myślał to samo... i umarł... a pan Carrisford miał zapalenie mózgu i uciekł... i też omało nie umarł. I ten