rodzieja“, którego zadaniem i największą przyjemnością było sprawianie Sarze różnych niespodzianek. Znajdowała więc w swym pokoju coraz to inne i piękniejsze kwiaty, to znów różne kosztowne cacka wetknięte pod poduszkę. Pewnego wieczoru, gdy siedzieli razem, posłyszeli jakieś skrobanie w drzwi; gdy zaś Sara wyszła zobaczyć, co się święci, ujrzała wielkiego rasowego psa, na którego szyi widniała złota obroża z napisem: „Nazywam się Borys, a służę Księżniczce Sarze“.
Pan Carrisford niczego nie lubił bardziej od wspomnień o małej księżniczce w łachmanach. Miło płynęły godziny popołudniowe, ilekroć wypadła wizyta Ermengardy, Lottie lub Dużej Rodziny; jednakże i te godziny, w których Sara siedziała sam na sam z panem Carrisfordem, czytając i rozmawiając, miały swoisty urok.
Pewnego wieczoru p. Carrisford, podnosząc wzrok z nad książki, zauważył, że Sara od dłuższego czasu siedzi nieruchomo, zapatrzona w ogień.
— O czem teraz dumasz, Saro? — zapytał.
Sara podniosła oczy, a na jej twarzy jaśniał rumieniec.
— Przypomniałam sobie dzień mojej głodówki oraz dziewczynkę, którą wtedy widziałam.
— Ależ takich dni było wiele — odpowiedział pan
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/327
Ta strona została skorygowana.