— Ależ, daj Boże szczęście! — powtórzyła, wysłuchawszy do końca. — Uczynię to z całą przyjemnością! Sama pracuję ciężko i własnemi środkami zdziałać wiele nie potrafię... ale z pani pozwoleniem czuję się w obowiązku powiedzieć, że od owego dżdżystego dnia dałam już niejeden kęs chleba ubogim, zawsze przytem myśląc o pani... Jak pani była wówczas zziębnięta i przemoczona... i jaki głód wyzierał z jej oczu... A jednak pani tak hojnie ofiarowała swe ciastka, jak gdyby była conajmniej księżniczką.
Pan Carrisford mimowoli się uśmiechnął na te słowa. Sara również się uśmiechnęła, przypominając sobie, jakie to wyrzekła słowa, kładąc ciastka na okrytych łachmanami kolanach dziewczynki.
— Ona wydała mi się straszliwie zgłodniałą — odpowiedziała. — Była bardziej zgłodniała ode mnie.
— Była wprost zamorzona głodem — rzekła kobieta. — Nieraz potem mi opowiadała, że gdy tam siedziała na zimnie, zdawało jej się, jakoby jakiś wilk wydzierał z niej wnętrzności.
— To pani widywała ją później? — zawołała Sara. — A może pani wiadomo, gdzie ona teraz przebywa?
— Owszem, wiem — odpowiedziała kobieta, uśmiechając się jeszcze dobroduszniej, niż przedtem. — Przebywa już od miesiąca u mnie, a mieszka... oto
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/331
Ta strona została skorygowana.