jest do niej przywiązana. Często kładzie się na niej, głaszcze łeb tygrysi i rozmawia z nim jak z kotem.
— Jej zawsze się trzymają podobne głupstwa — warknęła Lawinja. — Moja mamusia powiada, że ten jej obyczaj wymyślania różnych dziwnych historyj jest wprost niedorzeczny. Ona wyrośnie na wielką dziwaczkę.
W tem, co koleżanki mówiły o Sarze, było wiele prawdy. Nie miała ona zwyczaju wywyższać się ani drzeć nosa do góry, owszem była zawsze uprzejma i uczynna dla wszystkich. Nigdy nie dokuczała mniejszym od siebie dziewczynkom, nie spychała ich z drogi ani nie upokarzała przytykiem do ich młodego wieku; naodwrót, okazywała im tkliwość prawdziwie macierzyńską, a gdy któreś z tych maleństw przewróciło się i potłukło sobie kolanka, nie omieszkała podbiec ku niemu, podnieść z ziemi i pogłaskać, albo obdarzyć je wyciągniętym z kieszeni cukierkiem czy innym smakołykiem.
— Gdy ktoś ma cztery lata, jest jeszcze maleństwem — przemówiła pewnego razu surowo do Lawinji, gdy ta wybiła Lottie i nazwała ją „smarkaczem“; — ale za rok będzie miał już pięć lat, a w roku następnym sześć. A tylko szesnastu lat mu brakuje — (to mówiąc, z przekonywającym wyrazem otwarła szeroko oczy), — żeby stał się osobą dwudziestoletnią.
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/53
Ta strona została skorygowana.