szała się różnych rzeczy, które niezawsze były dla niej odpowiednie, więc jej przeraźliwy głosik nader często rozlegał się to w tej to w innej części domu.
Najskuteczniejszą jej bronią było dziwnym jakimś sposobem dokonane odkrycie, że mała dziewczynka, która straciła matkę, powinna być stale przedmiotem współczucia i opieki. Z tego odkrycia, którego źródłem była niewątpliwie podsłuchana rozmowa ludzi starszych, nie omieszkała czynić użytku, ilekroć nadarzała się po temu sposobność.
Pierwszy raz Sara roztoczyła nad nią opiekę, gdy przechodząc pewnego dnia koło jednej z salek naukowych, posłyszała, jak miss Minchin i miss Amelja starały się uciszyć gniewny płacz jakiegoś dziecka, które ani rusz nie chciało się uspokoić, lecz beczało tak głośno, że miss Minchin, chcąc być słyszaną, musiała niemal krzyczeć.
— Czegóż ona płacze? — pytała.
— Och... och... och! — posłyszała Sara; — ja nie mam wcale ma-mu-si!...
— Ach Lottie! — zawołała miss Amelja. — Przestań-że już raz! Nie płacz, nie płacz, proszę!
— Och!... och! och! — zaniosła się Lottie płaczem gwałtownym. — Ja... nie mam... ma-mu-si!
— Trzeba jej dać w skórę — oznajmiła miss Min-
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/55
Ta strona została skorygowana.