na, że natychmiast wydalą ją ze służby za to przewinienie! Zapłakała cichutko.
— Ach panienko, panienko łaskawa! — wyjąkała. — Bardzo przeprasom panienkę! Niech się panienka nie gniwo!
Sara zeskoczyła ze stołu i podeszła ku niej.
— Nie bój się — odezwała się jak do równej sobie dziewczynki. — Nic złego się nie stało.
— Ja dyć nie chciałam tego zrobić, łaskawa panienko — broniła się Becky. — Byłam taka zmęcona, a ogień tak ładnie się polił. To... to nie było na złość zrobione...
Sara zaśmiała się przyjaźnie i położyła rękę na jej ramieniu.
— Trudno! Byłaś zmęczona... jeszcze i teraz nie jesteś zupełnie wyspana.
Becky wytrzeszczyła na nią oczy. Tak miłego i serdecznego tonu nie słyszała dotąd w niczyim głosie. Nawykła do tego, że przemawiano do niej rozkazująco, łajano ją, a niekiedy targano za uszy... aż tu ta piękna panienka w ślicznej różowej sukience tak na nią patrzy, jakby nie uważała jej wcale za winowajczynię — jakby przyznawała jej, że ma prawo być zmęczoną — a nawet zasnąć! Ale najwięcej oszołomiła biedną posługaczkę ta drobna, zgrabna rączyna, która spoczęła na jej ramieniu.
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/73
Ta strona została skorygowana.