— Panienka... panienka się nie gniwo? — zapytała z westchnieniem. — Cy panienka nie powi tego paniom?
— Nie — zawołała Sara. — Ani mi to w głowie!
Ten strach, który malował się na umazanej węglem twarzyczce, tak wzruszył Sarę, że przejęta dziwną jakąś myślą, które ją tak często nawiedzały, pogłaskała ją po policzku.
— Przecież obie jesteśmy zupełnie takie same — odezwała się; — jestem zwyczajną sobie małą dziewczynką, podobnie jak i ty. To tylko przypadek, że ja nie jestem tobą, a ty mną!
Becky nie rozumiała z tego ani słowa. Jej głowina nie mogła pomieścić myśli tak zdumiewających, a wyraz „przypadek“ oznaczał w jej języku jedynie takie nieszczęście, gdy kogoś przejechano, albo gdy ktoś spadł z drabiny i musiano go zawieźć do „śpitola“.
— To przypadek, panienko? — bąknęła z szacunkiem.
— Tak — odpowiedziała Sara i przez chwilę przyglądała się jej marząco. Niebawem jednak, uświadomiwszy sobie, że Becky nie zrozumiała, o co jej chodzi, zaczęła z innego tonu:
— Czy skończyłaś już robotę? Możebyś została tu u mnie przez kilka minut?
Becky ledwo dech mogła złapać ze zdumienia.
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/74
Ta strona została skorygowana.