dliwe spojrzenie w stronę pudła, stojącego na stole. Z pomiędzy zwałów kolorowej bibułki wyzierał przedmiot jakiś, sporządzony z błękitnej satyny.
— Proszę pani, — odezwała się nagle Sara do miss Minchin; — czy pani nie byłaby łaskawa pozwolić, żeby Becky została tu przez chwilę?
Odezwanie to było czynem tak zuchwałym, że miss Minchin omal nie podskoczyła ze zgrozy, poczem nałożywszy na nos binokle, jęła z zakłopotaniem przyglądać się swej wzorowej uczennicy.
— Co? Becky? — zawołała. — Ależ, moja Saro!
Sara postąpiła krokiem w jej stronę.
— Proszę o to, ponieważ wiem, że i ona chciałaby przyjrzeć się prezentom — wyjaśniła. — Przecież i ona jest małą dziewczynką.
Miss Minchin uszom własnym nie wierzyła. W osłupieniu wodziła oczyma po obecnych.
— Ależ, Saro kochana — bąknęła wkońcu, — Becky jest pomywaczką w kuchni... a pomywaczki... nie są małemi dziewczynkami...
Istotnie nigdy nie przyszło jej do głowy, by za coś podobnego je uważać. Posługaczki — wedle jej zapatrywania — były jedynie maszynami, które dźwigały paczki z węglem i paliły w piecach.
— Ale Becky jest małą dziewczynką — odpowiedziała Sara; — a wiem, że spełnienie mej prośby bar-
Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/97
Ta strona została skorygowana.